woda ze studni

Blisko swojej natury, czyli moje rozmyślania w drodze do studni po wodę i z powrotem

Decydując się na przeprowadzkę do domu w lesie, zrezygnowaliśmy z większości udogodnień współczesnego świata. Mam tu na myśli „wygody”, które w naszej szerokości geograficznej są raczej podstawą i oczywistością. No bo, na przykład, czy traktujesz wodę, która „leci” z kranu, jak coś niezwykłego?  Przecież po to jest kran, żeby leciała z niego woda, co nie?

Też tak myślałam i bardzo zuchwale nie doceniałam ani kranu, ani „lecącej” z niego wody. Nawet wtedy, gdy świadomie z tego zrezygnowałam, myślałam sobie: 

 „Eee tam! Przecież jest studnia – to prawie to samo co kran …”

Jak sobie teraz przypomnę to niepokorne cielę, jakim byłam, to sama nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać!

Ale po kolei:

Z dnia na dzień, bez szczególnych przygotowań, znaleźliśmy się w domu, w którym nie było ani kranu, ani bieżącej wody pod żadną postacią. O mojej ukochanej łazience nawet nie wspomnę. Albo wspomnę – nie było!!

W zamian za to była studnia, a w niej krystalicznie czysta, „żywa” woda. Woda, która, w porównaniu do tej dostarczanej z oczyszczalni do mieszkań i domów, smakowała nam niczym wykwintny obiad w luksusowej restauracji. Cudownie – tylko dlaczego musimy się tyle nadygać, by ten obiad zjeść?

Tak zaczęło się nasze codzienne chodzenie do studni po wodę...

W pierwszych tygodniach, to głównie Tomek przynosił wodę do domu. Ja mu jedynie zgłaszałam zapotrzebowanie, a ponieważ nie umiałam jeszcze wtedy zbytnio oszczędzać na wodzie, to moje magiczne zaklęcie: „woda się kończy” wypowiadałam nawet kilka razy dziennie.

Po jakimś czasie nabrałam sprawności skauta i zaczęłam samodzielnie chodzić po wodę.

Nie powiem, że było lekko, bo nie było. Na początku nawet samo zanurzanie wiadra, w taki sposób by nie zmącić wody było dla mnie sztuką na miarę salta czy szpagatu! Jednak w końcu jakoś ogarnęłam i zaczęłam hasać do studni na porządku dziennym.

Ku mojemu zaskoczeniu, ten codzienny rytuał pozwolił mi doświadczyć nieznanego mi wcześniej, niezwykłego uczucia. Mianowicie, zaczęłam czerpać swoistą przyjemność z „wydobywania” wody ze studni i przelewania jej z wiadra do wiadra.  Doznanie to mogę opisać jako kombinację spokoju i radości w połączeniu z ogromną wdzięcznością i wzruszeniem.  Nieraz dosłownie czuję, że KOCHAM NASZĄ WODĘ, zachwycam się jej istotą, pięknem i dobrem.  Naprawdę ciężko to opisać!

Trudno uwierzyć, że potrzebowałam takiego codziennego utrudnienia, by poznać ten cudny stan!

Oczywiście nie zawsze tak jest, że ja radośnie w podskokach idę do studni po wodę i doznaję przy tym stanów spokoju i refleksji na miarę Buddy.  Często, brak bieżącej wody w domu najzwyczajniej mnie wkurza i męczy!

Ta właśnie dwubiegunowość moich doświadczeń związanych z „obsługą” studni, skłania mnie do stwierdzenia, że żyjąc w utrudnionych warunkach mam większą możliwość zweryfikowania siebie, aniżeli miałam, mieszkając w komfortowych warunkach.

Doświadczam swoich ograniczeń, poznaję swoja moc.

Dla mnie ten czas jest bezcenny, bo poznaje siebie – swoją naturę.

Coś w tym jest, że trud pozwala docenić to, co się ma oraz odkryć to, czego się o sobie do tej pory nie wiedziało.

Wcześniej miałam jakiś rys tego, kim jestem. Runął w gruzach! Teraz wciąż mało wiem o sobie, ale wiem, że stać mnie na dużo więcej niż zakładałam. Uczę się również, że w niektórych sytuacjach jestem zbyt pewna siebie i przeceniam swoje możliwości.

Jesteśmy częścią natury i tak jak ona możemy świecić jasno albo grzmieć przeraźliwie.

 
Możliwe, że żyjesz w mieście i to o czym opowiadam, jest dla Ciebie zupełną abstrakcją… Możliwe, że tęsknisz za zielenią, lasem, wodą, ale w codziennym pędzie odmawiasz sobie spaceru czy wypadu nad morze, bo zawsze jest coś ważniejszego (dobrze pamiętam, że ja tak miałam!)
 
Jeśli tak jest, to mam Ci do powiedzenia dwie rzeczy:

1. Przestań odmawiać sobie czasu na łonie natury. To jest nasz realny świat, a nie telewizor z gadającymi głowami polityków lub szczerzącymi się celebrytami… Nie ma większego znaczenia czy jest to wieś, góry, morze czy po prostu ogródek działkowy tudzież park. Natura jest wszędzie tam, gdzie chcemy ją dostrzec. Uspokaja nas i otwiera na głębsze doświadczanie życia. Potrzebujemy jej, by poznawać siebie samych, rozwijać swoją intuicję i wiarę we własne możliwości. 

2. Nie bój się trudu. Potrzebujemy wyzwań w życiu, by się rozwijać. Nie rezygnuj ze swoich marzeń, tylko dlatego, że ich osiągnięcie wiążę się z wyrzeczeniami czy ograniczeniami. Trud, tylko z pozoru wydaje się czymś złym, czego należy unikać. Paradoksalnie, dzięki niemu zaczynamy doświadczać życia pełniej i cieszyć się rzeczami, które wcześniej nie miały znaczenia. 

Nikt tak na prawdę nie wie kim jest, a doświadczy w życiu tyle siebie, na ile sobie pozwoli.
 
Przyszła mi teraz na myśl piosenka zespołu Akurat „Kiedy wrócę tu” 🙂