Warning: The magic method MchGdbcBasePublicPlugin::__wakeup() must have public visibility in /home/klient.dhosting.pl/bergi/poszliwlas.pl/public_html/wp-content/plugins/goodbye-captcha/includes/plugin/MchGdbcBasePublicPlugin.php on line 44

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/bergi/poszliwlas.pl/public_html/wp-content/plugins/goodbye-captcha/includes/plugin/MchGdbcBasePublicPlugin.php:44) in /home/klient.dhosting.pl/bergi/poszliwlas.pl/public_html/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
bycie sobą – Poszli w Las http://poszliwlas.pl i nie wrócą Fri, 03 Jan 2020 15:59:05 +0000 pl-PL hourly 1 Blisko swojej natury, czyli moje rozmyślania w drodze do studni po wodę i z powrotem http://poszliwlas.pl/off-grid/do-studni-po-wode/ http://poszliwlas.pl/off-grid/do-studni-po-wode/#comments Thu, 02 Jan 2020 23:05:09 +0000 http://poszliwlas.pl/?p=36

Decydując się na przeprowadzkę do domu w lesie, zrezygnowaliśmy z większości udogodnień współczesnego świata. Mam tu na myśli „wygody”, które w naszej szerokości geograficznej są raczej podstawą i oczywistością. No bo, na przykład, czy traktujesz wodę, która „leci” z kranu, jak coś niezwykłego?  Przecież po to jest kran, żeby leciała z niego woda, co nie?

Też tak myślałam i bardzo zuchwale nie doceniałam ani kranu, ani „lecącej” z niego wody. Nawet wtedy, gdy świadomie z tego zrezygnowałam, myślałam sobie: 

 „Eee tam! Przecież jest studnia – to prawie to samo co kran …”

Jak sobie teraz przypomnę to niepokorne cielę, jakim byłam, to sama nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać!

Ale po kolei:

Z dnia na dzień, bez szczególnych przygotowań, znaleźliśmy się w domu, w którym nie było ani kranu, ani bieżącej wody pod żadną postacią. O mojej ukochanej łazience nawet nie wspomnę. Albo wspomnę – nie było!!

W zamian za to była studnia, a w niej krystalicznie czysta, „żywa” woda. Woda, która, w porównaniu do tej dostarczanej z oczyszczalni do mieszkań i domów, smakowała nam niczym wykwintny obiad w luksusowej restauracji. Cudownie – tylko dlaczego musimy się tyle nadygać, by ten obiad zjeść?

Tak zaczęło się nasze codzienne chodzenie do studni po wodę...

W pierwszych tygodniach, to głównie Tomek przynosił wodę do domu. Ja mu jedynie zgłaszałam zapotrzebowanie, a ponieważ nie umiałam jeszcze wtedy zbytnio oszczędzać na wodzie, to moje magiczne zaklęcie: „woda się kończy” wypowiadałam nawet kilka razy dziennie.

Po jakimś czasie nabrałam sprawności skauta i zaczęłam samodzielnie chodzić po wodę.

Nie powiem, że było lekko, bo nie było. Na początku nawet samo zanurzanie wiadra, w taki sposób by nie zmącić wody było dla mnie sztuką na miarę salta czy szpagatu! Jednak w końcu jakoś ogarnęłam i zaczęłam hasać do studni na porządku dziennym.

Ku mojemu zaskoczeniu, ten codzienny rytuał pozwolił mi doświadczyć nieznanego mi wcześniej, niezwykłego uczucia. Mianowicie, zaczęłam czerpać swoistą przyjemność z „wydobywania” wody ze studni i przelewania jej z wiadra do wiadra.  Doznanie to mogę opisać jako kombinację spokoju i radości w połączeniu z ogromną wdzięcznością i wzruszeniem.  Nieraz dosłownie czuję, że KOCHAM NASZĄ WODĘ, zachwycam się jej istotą, pięknem i dobrem.  Naprawdę ciężko to opisać!

Trudno uwierzyć, że potrzebowałam takiego codziennego utrudnienia, by poznać ten cudny stan!

Oczywiście nie zawsze tak jest, że ja radośnie w podskokach idę do studni po wodę i doznaję przy tym stanów spokoju i refleksji na miarę Buddy.  Często, brak bieżącej wody w domu najzwyczajniej mnie wkurza i męczy!

Ta właśnie dwubiegunowość moich doświadczeń związanych z „obsługą” studni, skłania mnie do stwierdzenia, że żyjąc w utrudnionych warunkach mam większą możliwość zweryfikowania siebie, aniżeli miałam, mieszkając w komfortowych warunkach.

Doświadczam swoich ograniczeń, poznaję swoja moc.

Dla mnie ten czas jest bezcenny, bo poznaje siebie – swoją naturę.

Coś w tym jest, że trud pozwala docenić to, co się ma oraz odkryć to, czego się o sobie do tej pory nie wiedziało.

Wcześniej miałam jakiś rys tego, kim jestem. Runął w gruzach! Teraz wciąż mało wiem o sobie, ale wiem, że stać mnie na dużo więcej niż zakładałam. Uczę się również, że w niektórych sytuacjach jestem zbyt pewna siebie i przeceniam swoje możliwości.

Jesteśmy częścią natury i tak jak ona możemy świecić jasno albo grzmieć przeraźliwie.

 
Możliwe, że żyjesz w mieście i to o czym opowiadam, jest dla Ciebie zupełną abstrakcją… Możliwe, że tęsknisz za zielenią, lasem, wodą, ale w codziennym pędzie odmawiasz sobie spaceru czy wypadu nad morze, bo zawsze jest coś ważniejszego (dobrze pamiętam, że ja tak miałam!)
 
Jeśli tak jest, to mam Ci do powiedzenia dwie rzeczy:

1. Przestań odmawiać sobie czasu na łonie natury. To jest nasz realny świat, a nie telewizor z gadającymi głowami polityków lub szczerzącymi się celebrytami… Nie ma większego znaczenia czy jest to wieś, góry, morze czy po prostu ogródek działkowy tudzież park. Natura jest wszędzie tam, gdzie chcemy ją dostrzec. Uspokaja nas i otwiera na głębsze doświadczanie życia. Potrzebujemy jej, by poznawać siebie samych, rozwijać swoją intuicję i wiarę we własne możliwości. 

2. Nie bój się trudu. Potrzebujemy wyzwań w życiu, by się rozwijać. Nie rezygnuj ze swoich marzeń, tylko dlatego, że ich osiągnięcie wiążę się z wyrzeczeniami czy ograniczeniami. Trud, tylko z pozoru wydaje się czymś złym, czego należy unikać. Paradoksalnie, dzięki niemu zaczynamy doświadczać życia pełniej i cieszyć się rzeczami, które wcześniej nie miały znaczenia. 

Nikt tak na prawdę nie wie kim jest, a doświadczy w życiu tyle siebie, na ile sobie pozwoli.
 
Przyszła mi teraz na myśl piosenka zespołu Akurat „Kiedy wrócę tu” 🙂

 

]]>
http://poszliwlas.pl/off-grid/do-studni-po-wode/feed/ 2
Z miasta do lasu – nasza opowieść http://poszliwlas.pl/bycie-soba/z-miasta-do-lasu/ http://poszliwlas.pl/bycie-soba/z-miasta-do-lasu/#comments Sat, 11 May 2019 21:00:32 +0000 http://wp-4-9-8.autoinstalator.eu/?p=1

Wielu ludzi marzy o życiu blisko natury…

We mnie pragnienie to rozbudził Tomek, który odkąd pamiętam, z ogromnym utęsknieniem oraz iskrami w oczach opowiadał mi o wsi i lesie.

Tomek dużą część swojego życia spędził na łonie natury, blisko zwierząt. Spał pod gołym niebem w lasach,  ziemiankach, stodołach na sianie. Opowiadał mi historie z dzieciństwa o tym jak jego wujek zszywał małego poranionego prosiaka, czy jak wyplątywał z trawy tycie kurczaczki, które ze strachu przed głodnym jastrzębiem zakopały się w trawę i wbiły mocno w ziemię by nie paść jego ofiarą. Opowiadał mi o domu swoich marzeń…

Słuchałam jego opowieści z ciekawością, ale przez myśl mi wtedy nie przeszło, że takie życie może być moją przyszłością. Byłam przecież typowym dzieckiem miasta, przyzwyczajonym do wygód i miejskich rozrywek.

Lata mijały. Wyjechaliśmy do Londynu.

Nowe doświadczenia, nowe miejsca i ludzie. Praca. Jedna, druga, trzecia. Od 9 do 5, a wliczając codzienne podróże pociągami i autobusami – od 7 do 7. Żyliśmy na emigracji. Zwyczajny codzienny pęd. Ale wcale nie było źle! Przecież wszyscy wokół nas też tak funkcjonowali. Mieliśmy fajna paczkę przyjaciół, ciekawe prace.

Jednak Londyn stawał się dla nas coraz bardziej uciążliwy. Tęsknota za naturą i spokojnym trybem życia pojawiała się coraz częściej. Szczególnie Tomek wiedział, że zrobi wszystko by zamieszkać na wsi.. I zrobił!!! Tak mnie „zaczarował”, że i ja zaczęłam tęsknić.

Tęskniłam za miejscem jakiego jeszcze nie znałam. Za naszym miejscem na ziemi…

…W końcu przyszedł ten dzień. Spakowaliśmy nasz dobytek na wypożyczonego Vana i ruszyliśmy w drogę. Za swój cel obraliśmy Północną Walię, a konkretnie piękny biały domek w cudownej miejscowości Talysarn na zboczu gór. Wynajęliśmy go niewiele wcześniej, spędzając weekend na rozpoznaniu okolicy. Niemal od razu zdecydowaliśmy ze chcemy tam zamieszkać i niewiele myśląc zostawiliśmy za sobą nasze londyńskie życie i prace, żeby zacząć nowy etap.

O znalezieniu sensownej pracy w kraju ( tak! Walia uznawana jest przez Walijczyków za odrębny od Anglii kraj), w którym większość ludzi mówi w zupełnie obcym dla nas języku nie było mowy. Nawet nie próbowaliśmy. Zdecydowaliśmy się założyć swój własny biznes, agencję kreatywną, co dla wielu osób z naszego otoczenia wydać się mogło jeszcze większym szaleństwem. Jednak my uznaliśmy to za wspaniały pomysł 🙂

Zamieszkaliśmy w krainie elfów i hobbitów, nie znając nikogo poza osiołkami za oknem.

Nasze życie zmieniło się diametralnie. Zamiast zatłoczonych londyńskich ulic, mieliśmy: góry, jeziora, morze, klify i miliony owiec. Zamiast pracy od 9 do 5 – czas do naszej dyspozycji.

W Wali mieszkaliśmy w kilku miejscach w sumie ok. 3,5 roku.

Poznaliśmy wielu niezwykłych ludzi, którzy, najogólniej ujmując, żyją poza systemem. Zapragnęliśmy kupić tam własny kawałek ziemi i zbudować sobie mały samowystarczalny dom, tak jak zrobili to niektórzy z naszych przyjaciół.

…Jednak życie chciało inaczej.

Pracowaliśmy z domu przed komputerami. Dużo czasu pochłaniało nam prowadzenie działalności. Perspektywa zakupu ziemi w Walii stawała się coraz bardziej odległa ze względu na kolosalne ceny nieruchomości. Do tego tęsknota za rodzina i przyjaciółmi w Polsce coraz częściej dawała o sobie znać.

Coraz częściej odwiedzaliśmy Polskę.

Pewnego gorącego wieczoru, podczas wakacji w Polsce, moja koleżanka zadała mi pytanie, które zmieniło wszystko:

„Ania wy już chyba do Polski nie wrócicie, co?”

Uderzyło mnie prosto w serce, łzy popłynęły po policzku. W tej wlasnie chwili zrozumiałam, że ja chce wrócić do Polski! Następnego dnia porozmawiałam o tym z Tomkiem. Okazalo sie, on w glebi serca czuł podobnie. Decyzja była jednomyślna I błyskawiczna: wracamy! Niewiele ponad miesiąc później byliśmy juz z powrotem w Polsce.

Znowu zaczynamy wszystko od nowa.

Los nam sprzyjał, rodzina pomogła.

Mieszkanie po moich dziadkach miało nowych lokatorów- nas. Czułam ze wróciłam na stare śmieci, bo nasze „nowe” miejsce było domem, które dobrze znałam od urodzenia.

Zatoczyliśmy koło. Nie byliśmy już na wsi, tylko w naszym rodzinnym mieście. Jednak po raz pierwszy byliśmy „na swoim”. Pomimo tęsknoty za natura i niespełnionym marzeniem, na prawdę dobrze było po latach spędzonych w wynajmowanych domach zamieszkać u siebie 🙂

Wpadliśmy w wir remontu i urządzania się. Tomek praktycznie wszystko zrobił sam. Ja pomagałam. Stworzyliśmy swoje małe gniazdko na pierwszym pietrze z widokiem na budynki i chodniki Mieszkaliśmy w nim 5 lat.

W międzyczasie znowu dużo się dla nas zmieniło…

Dowiedzieliśmy się ze dom, o którym od dzieciństwa marzył Tomek, będzie do nabycia. Stary dom z cegły położony w lesie nad jeziorem, nieopodal wioski, z której pochodzi rodzina Tomka.

Ja także dobrze znałam to niezwykle miejsce od lat. Tomek zabierał mnie tam wielokrotnie. Pamiętam, że jak pierwszy raz weszłam do środka, to przez chwile poczułam się jakby to był „mój” dom. Jednak uczucie to wydało mi się wówczas na tyle niedorzeczne, że na lata o tym zapominam… Wspomnienie to wróciło po latach.

Tomek trzymał rękę na pulsie. Nie mieliśmy żadnej pewności, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Czekaliśmy. Gdy tylko życie dało nam sygnał, zaczęliśmy działać. Reszta była już tylko kwestią czasu, cierpliwości i odporności na polskie procedury administracyjno-prawne.

W sierpniu 2016 roku przyszedł dzień, w którym dziecięce marzenie mojego męża stało się rzeczywistością.

Na prawdę ciężko nam było w to wszystko uwierzyć. Z jednej strony ogromna radość i ulga. Z drugiej – niewiadoma: co i kiedy mamy zrobić dalej?

Nasz wymarzony dom był bez prądu i bieżącej wody.W stanie do kapitalnego remontu. Jednym słowem: nie do zamieszkania dla normalnego współczesnego człowieka!

…Minęła zima. Przyszła wiosna, a my zostawiliśmy za sobą nasze wygodne życie w mieście i poszliśmy w las…

]]>
http://poszliwlas.pl/bycie-soba/z-miasta-do-lasu/feed/ 14